Thursday, July 29, 2010

Owocowa zupa na deser



Jeszcze nigdy moja nieobecnosc na blogu nie byla tak dluga. W tym czasie wydarzylo sie tyle, ze wiekszosci pewnie sama juz nie pamietam. Post, ktory mialam napisac pewnej felernej kwietniowej soboty wciaz czeka, a napisanie kazdego innego zdecydowanie przerastalo moje mozliwosci. I tak od groszku i bobu przez truskawki, czeresnie, az do brzoskwin i moreli wieczorem bylam tak padnieta ze po prostu szlam spac. Zreszta do tej pory zasypiam wczesniej od mojej bratanicy, za to budze sie nad ranem ;) W miedzyczasie bylam w Polsce, Polska przyjechala do mnie (i to wielokrotnie! a jeden raprezentant jest z nami do konca wakacji;). Stalam sie brunetka, by stac sie pozniej blondynka tak jasna (jak na moje mozliwosci ;), ze dalej nie poznaje siebie w lustrze. Ciezko pracowalam w ogrodzie i po raz pierwszy od lat wyglada zjawiskowo, a hortensje sa moja prawdziwa duma :) Odkrylam (lismy) mnostwo fajnych nowych restauracji i moj notes z inspiracjami peka w szwach. Po 3 miesiecznej nieobecnosci w domu we Florencji odkrylismy ze w naszej sypialni, mamy ok. 13000 pszczol oraz ponad 20 kg miodu i pszczelego wosku (lipowo-akacjowy, wysokiej jakosci ;) Byla akcja ratownicza pszczol, nas nikt nie chcial uratowac... Odkrylismy z Billem, ze w tym roku wezy bylo jeszcze wiecej i ze strach wcale nie przechodzi. Nie wspomne juz o nietoperzu, ktory sie z naszym psem zaprzyjaznil i zawsze go sledzi (czyli nietoperze nie boja sie swiatla? wczoraj moglismy podziwiac go naprawde z bliska i wcale nie wygladal groznie;) Po bazantach nie ma ani sladu i poznalismy juz powod, rodzinka rudych lisow. Chcialabym miec wystarczajaco cierpliwosci na zdjecia przyrodnicze. Moze kiedys choc cierpliwosc to zdecydowanie nie moja mocna cecha... ;)
Nie bede wspominac o pracy, ktora zazwyczaj jest meczaca lecz dajaca wiele satysfakcji, a w ostatnich dwoch tygodniach zamienila sie w prawdziwe pieklo dzieki pewnej rodzinie Francuzow. Ani o pogodzie, bo na szczescie sloneczko dalo sobie spokoj i juz tak nie meczy. Tylko dzisiaj wieczor prosze o brak deszczu, bo inaczej prawiedziewiecioletnia dziewczynka bedzie bardzo rozczarowana ;)

Aparat przez caly ten czas uzyty byl chyba 3 razy, wcale sie nie zdziwie jak sie na mnie obrazi. Ostatni raz wyciagnelam go miesiac temu by sfotografowac zupe. Owocowa. Dla mnie taka zupa to esencja lata, cale moje dziecinstwo. Koniecznie serwowana z zimnym i rozgotowanym (jak na moj aktualny standard) makaronem i smietana. Tommy na widok takiej zupy mdleje (tak samo jak na widok kopytek z maslem i cukrem ;), a moi znajomi opowiadaja sobie o mojej zupie jako zart. Wiec pewnego dnia, gdy po miesiacach nie widzenia sie najblizsi z Florencji spedzali u nas weekend, co zrobilam na deser? Oczywscie zupe owocowa. Tylko troche ja 'podkrecilam', udekorowalam i wszystkim bardzo smakowala. Bo jakzeby inaczej ;) Chmurki nauczyla robic mnie Amaya, moja hiszpanska wspolokatorka. Wiele razy wstawala wczesniej od nas wszystkich, by przygotowac je na sniadanie, zamiast platkow na mleku ;)



Zupa owocowa 'przeobrazona'

- 300g wydrylowanych czeresni
- maly kawalek kory cynamonowej
- skorka z cytryny
- 3 gozdziki
- 3 lyzki cukru


Wszystkie skladniki wlozyc do garnka i dolac tyle wody zeby przykryla czeresnie. Gotowac przez ok. 15 minut. Nastepnie lyzka cedzakowa wyjac czersnie i przyprawy, zwiekszyc ogien i zredukowac plyn mniej wiecej o polowe. Wystudzic i wstawic na noc do lodowki. Do mieseczek rozlozyc owoce, zalac uzyskanym syropem, na srodku umiescic chmurke i udekorowac karmelem.

Chmurki

- 2 bialka
- 4 czubate lyzki cukru

Bialka ubic na sztywno dodajac pod koniec cukier. Formowac lyzka kulki i gotowac je bardzo krotko z kazdej strony we wrzacej wodzie lub mleku.